Siedzieliśmy w restauracji w São Vicente, malowniczym miasteczku położonym w wąwozie, gdzie ocean niemal wdzierał się w krajobraz. Góry otaczały nas ze wszystkich stron, a delikatna mgiełka poranna unosiła się nad szczytami, nadając temu miejscu mistycznego uroku.
W powietrzu czułem słoną bryzę znad Atlantyku, a z każdą chwilą można było odczuć, jak czas zwalnia, pozwalając nam w pełni cieszyć się tą chwilą.
Kelner przyniósł nam Bolo do Caco – prosty, ale pełen smaku lokalny przysmak. Skuszony zapachami i troszkę głodny spróbowałem z dziewczynami dwóch wersji: pierwszej z mięsem, które było soczyste i dobrze doprawione, a drugiej z serem i przyprawami, których aromat wypełniał powietrze. Bolo do caco to taki w pewnym sensie chleb, pieczony na gorącym kamieniu, był miękki i chrupiący zarazem – idealny na taką chwilę, kiedy mogliśmy bez pośpiechu rozkoszować się każdym kęsem. Świeżość składników i prosta tradycja kulinarna Madeiry dodawały tej chwili wyjątkowego smaku.
Piłem kawę – mocną i aromatyczną, jej gorzkawy smak idealnie kontrastował z wyrazistymi przyprawami i słonością potrawy. Dziewczyny piły sok ze świeżo wyciśniętej marakui, był mega orzeźwiający i słodko-kwaśny, jakby wyciągnięty prosto z tropikalnej dżungli. Każdy łyk niósł ze sobą smak wyspy – świeży, dziki i pełen energii.

Widok z restauracji sprawiał, że czas przestawał istnieć. Przed nami rozpościerał się Ocean Atlantycki, którego fale leniwie obijały się o skaliste brzegi wyspy. São Vicente, schowane w głębi wąwozu, wyglądało, jakby czas się tutaj zatrzymał.
Uliczki miasteczka wiły się między białymi domkami z czerwonymi dachami, a miejscowi przechadzali się powoli, z uśmiechem i spokojem, który zdawał się być częścią tutejszej kultury.
Siedzieliśmy tam, zanurzeni w tej chwili, chłonąc każdy detal – smak, widok, dźwięki oceanu i zapach wilgotnej ziemi po porannym deszczu. São Vicente nie było tylko kolejnym przystankiem na naszej podróżniczej mapie – to miejsce stało się częścią naszych wspomnień, zapamiętanym momentem spokoju i szczęścia.

To była chwila, w której każdy z nas poczuł coś głębokiego – połączenie z przyrodą, jedzenie, które było jednocześnie proste i doskonałe, oraz świadomość, że właśnie tutaj, w tym małym zakątku świata, znaleźliśmy swój własny kawałek raju.