Autostopem przez Niemcy

Autostopem przez Niemcy

Moja podróż autostopem przez Niemcy była jednym z najbardziej niezwykłych doświadczeń w moim życiu. Trwała dwa dni, a pokonałem trasę z Essen do Jawora w pięciu samochodach. Droga wiodła przez Dortmund, Brunszwik, Magdeburg i Berlin, a każdy kilometr był nowym rozdziałem tej niezapomnianej przygody. Była to nie tylko fizyczna podróż przez kraj, ale również podróż przez ludzkie historie, rozmowy i świat codziennych życiach innych.

Poranek w Essen i pierwsze wyzwania

Wstałem wcześnie, o wschodzie słońca. Z plecakiem spakowanym na lekko, wyruszyłem na wylotówkę z Essen. Na znalezionym przy drodze kartonie napisałem flamastrem Poland i zadowolony a zarazem nieświadomy własnego szaleństwa i podejrzewam, że uśmiechów przejeżdżających kierowców myślących sobie, że z takim napisem to jeszcze trochę poczekam bo kto na zachodnim krańcu Niemiec oczekuje, że jednym autostopem dotrę na zachodnią granicę? Po kilku chwilach zmieniłem strategię na tą właściwą i zmieniłem napis na kartonie i obrałem jedną, słuszną strategię: trasę dziel na mniejsze, możliwe do realizacji odcinki. od tej pory stosowałem taką właśnie strategię a napis zmieniłem na „DORTMUND”:)

Drogi o tej porze były dość spokojne, a ja czułem zarówno ekscytację, jak i lekką niepewność. Nie byłem pewien, jak szybko uda mi się zatrzymać pierwszy samochód ani czy w ogóle spotkam pomocnych kierowców. Na szczęście nie musiałem czekać zbyt długo.

Pierwszy samochód, który się zatrzymał, to stary mercedes prowadzony przez starszego pana. Wyglądał na kogoś, kto nieśpiesznie czerpie przyjemność z jazdy. Zaprosił mnie do środka i już po chwili zaczęliśmy rozmawiać. Jak się okazało, był nauczycielem historii na emeryturze. Głęboko zainteresowany dziejami swojego kraju, podzielił się ze mną wieloma ciekawostkami o miastach, przez które jechaliśmy.

W rozmowie opowiedział mi o Essen jako centrum przemysłowym, ale też o jego roli podczas II wojny światowej. Podkreślał, że autostrady w Niemczech to nie tylko infrastruktura, ale także świadectwo tego, jak kraj się zmieniał i rozwijał po wojnie. Zaoferował podwiezienie do Dortmundu, mówiąc, że właśnie tam jest dobre miejsce na dalszą podróż autostopem.

Dortmund – ruchliwe wylotówki i nowi ludzie

Wysiadłem w Dortmundzie, dziękując kierowcy za podwiezienie i ciekawą rozmowę. Stanąwszy na jednej z ruchliwszych wylotówek, spojrzałem na tablice rejestracyjne mijających mnie samochodów. Atmosfera tutaj była zupełnie inna – hałas, pośpiech i ciągły ruch. Po kilkunastu minutach zatrzymał się kombi. Za kierownicą siedział młodszy mężczyzna, który zapytał mnie, dokąd jadę.

  • Jadę w stronę Brunszwiku – powiedział do mnie zanim zdążyłem wyjąkać choćby słowo. – Wsiadaj, mamy sporo czasu na rozmowę (czy coś w tym rodzaju … bo było to trochę czasu temu 🙂 ).

Podczas jazdy opowiedział, że jest organizatorem koncertów rockowych i dziś wraca z planowania jednego z eventów. Auto było wypełnione plakatami i ulotkami, a on z pasją opowiadał o pracy. Dowiedziałem się o kulisach organizacji imprez, a także o tym, jak silna jest scena muzyczna w Niemczech. Byłem pod wrażeniem jego determinacji i zaangażowania. W jego głosie słychać było prawdziwą miłość do muzyki. Zanim wysadził mnie w Brunszwiku, podarował mi jedną z ulotek, mówiąc: „Może kiedyś się jeszcze zobaczymy na jednym z koncertów” jednak ulotka zaginęła a ja nie pamiętam jego nazwiska… ale tak sobie myślę, że jak by to był ktoś mega znany to pewnie bym zapamiętał.

Brunszwik i spotkanie z młodymi podróżnikami

Brunszwik przywitał mnie piękną pogodą i chwilą wytchnienia. Postanowiłem zatrzymać się na stacji benzynowej i chwilę odpocząć. W czasie przerwy zauważyłem dwójkę młodych ludzi z plecakami – również autostopowiczów. Rozmawialiśmy o naszych podróżach i wymienialiśmy wskazówki dotyczące tras. Oni ruszali na północ, podczas gdy ja miałem kierunek wschodni.

Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy podjechał mały samochód prowadzony przez parę studentów. Ich otwartość i luźna atmosfera szybko sprawiły, że poczułem się swobodnie. Byli wręcz zachwyceni tym, że podróżuje autostopem, i dzielili się swoimi planami na wakacje. Opowiadali mi też o Magdeburgu – miejscu, gdzie mieszkali na co dzień. W drodze mijaliśmy malownicze krajobrazy, a rozmowa z nimi była tak żywa i pełna energii, że ani się obejrzałem, a już dotarliśmy do ich miasta.

Noc w Magdeburgu i dalsza podróż

Magdeburg to był punkt, gdzie musiałem zastanowić się, czy kontynuować podróż tego dnia, czy odpocząć i ruszyć rano. Postanowiłem spróbować jeszcze raz stanąć na wylotówce i sprawdzić, czy ktoś zabierze mnie dalej. Szansa na zatrzymanie auta o późnej godzinie nie była duża, ale ku mojemu zdziwieniu zatrzymał się samochód.

Kierowca był cichym i spokojnym mężczyzną w średnim wieku. Jechał aż do Berlina, więc wiedziałem, że czeka mnie długa, spokojna podróż. W samochodzie panowała cisza, przerywana jedynie spokojną muzyką w tle. Choć rozmowa się nie kleiła, doceniłem to, że mogłem odpocząć i zebrać siły na dalszą drogę.

Berlin – chwila na zwiedzanie i finał

Do Berlina dotarłem już po północy. Mimo zmęczenia, zdecydowałem się spędzić noc w centrum, korzystając z okazji, że mogłem poczuć atmosferę tego miasta. Rankiem znów ustawiłem się na trasie, szukając auta, które pomogłoby mi dotrzeć do Polski.

Ostatni samochód, który mnie podwiózł, to była sympatyczna rodzina wracająca z weekendowego wypadu. Ich dzieci szybko zapałały ciekawością, zasypując mnie pytaniami o podróże i autostop. Atmosfera była domowa i bardzo serdeczna. Nawet zaproponowali mi kanapkę na drogę, co było przemiłym gestem. Droga z Berlina do Jawora była ostatnim etapem tej przygody i zakończyła się wśród uśmiechów i pożegnań.

Bałtyckie wspomnienia

Ta przygoda autostopowa przypomniała mi również o wcześniejszych wędrówkach wzdłuż polskiego wybrzeża Morza Bałtyckiego. Uwielbiam nasze plaże, zwłaszcza te bardziej dzikie, gdzie fale rozbijają się o kamieniste brzegi, a nad horyzontem krążą mewy. W szczególności utkwiły mi w pamięci wspomnienia z wizyty w Helu, gdzie spędziłem czas na spacerach po porcie i obserwowaniu fok w fokarium.

Nie zapomnę także Kołobrzegu z jego latarnią morską. Byłem tam w czasie sztormu – widok wzburzonych fal oraz słona bryza zostawiły we mnie niezatarte wrażenia. Gdy patrzyłem na niemieckie autostrady ciągnące się przede mną, nie mogłem powstrzymać uśmiechu, bo gdzieś w tle miałem te wspomnienia pełne ciepła i miłości do naszego Bałtyku. Myślałem, że tak samo, jak i tutaj, ludzie z tamtych regionów zawsze byli gotowi do rozmowy i pomocy.

Moja autostopowa podróż nauczyła mnie, że choć granice wyznaczają różne kraje, duch podróżowania i otwartość ludzi są uniwersalne. Ta idea przypominała mi także chwilę w Rewalu czy Władysławowie, kiedy miejscowi marynarze dzielili się swoimi opowieściami o życiu na morzu. Jak to jest, że nawet tysiące kilometrów od domu, możesz spotkać ludzi gotowych podzielić się swoją historią i wysłuchać twojej?

Te dwa dni były dla mnie czymś więcej niż tylko przejazdem z punktu A do punktu B. Były to dni pełne spotkań z ludźmi, którzy pokazali mi różne oblicza życia w Niemczech – od cichego emeryta po pełnego pasji młodego organizatora koncertów, od beztroskich studentów po rodzinną, ciepłą atmosferę. Każde auto, w którym jechałem, było osobnym rozdziałem tej podróży, a każda rozmowa moim jak na tamte czasy łamanym angielskim wnosiła coś nowego. To doświadczenie pokazało mi, jak ważne jest otwarcie się na innych i zaufanie do ludzi. To nie tylko nauczyło mnie pokory, ale też dało mnóstwo radości z samego bycia w drodze. A gdzieś w tle tych opowieści nadal snuła się nostalgia za polskim wybrzeżem, które zawsze przywodzi mi na myśl moją jakże już odległą młodość i smak wolności.